SZTRYKOWANIE, HEKLOWANIE, POMAGANIE I PLOTECZKI
Wszystko zaczęło się w pszczyńskim skansenie, gdzie w 2019 roku zorganizowany został kurs koronkarstwa i haftu, nawiązujący do tradycji. -Zaczynałyśmy od haftu pszczyńskiego, który był charakterystyczny, bo zupełnie inny niż gdziekolwiek indziej. W Pszczynie popularny był motyw róży, ale haftowałyśmy różne wzory, które pochodziły od naszych babć czy nawet prababć – opowiada frelka Bernadetta Kędzior. -Po zakończeniu tego projektu okazało się, że dla nas to jest za mało. Zawiązały się tam między nami przyjacielskie relacje i nie chciałyśmy na tym poprzestać.
Frelki postanowiły też rozszerzyć swoją działalność, bo interesował je nie tylko haft. -Jedna umie sztrykować, inna heklować, jedna się zna na decoupage’u, inna na czymś jeszcze, więc postanowiłyśmy, że ta nasza „działalność artystyczna” będzie się opierała na tym, że każda będzie robiła to, w czym czuje się dobrze. Dlatego teraz robimy to, co każda lubi. Nie ukrywam, że większość z nas lubi po kilka rzeczy – wyjaśnia pani Bernadetta.
Na ludowo i egzotycznie
Podczas cotygodniowych spotkań powstają naprawdę piękne, nietuzinkowe i niepowtarzalne rzeczy. Bożena to specjalistka od haftu, ale nie brakuje jej też innych talentów. W ostatnim czasie jest mocno zapracowana, bo tworzy na zamówienie lalki kolekcjonerskie ubrane w pszczyński tradycyjny strój ludowy. -Do zrobienia mam około dwudziestu sztuk – mówi o swoim przedsięwzięciu frelka Bożena. Strój lalek musi być dokładnym odwzorowaniem tego, jaki naprawdę był noszony przez nasze babcie i prababcie. -Kiecki tych lalek nie są plisowane tylko marszczone – te pierwsze nosiły panienki, a drugie mężatki. Kolory poszczególnych części stroju też muszą być takie, jakie nosiły nasze babcie – to nie może być wzięte z księżyca – opowiada Bożena. Większość tworzonych przez nią lalek to kobiety, ale zrobiła też jednego mężczyznę w pszczyńskim stroju ludowym. -Uszyłam jednego, żeby stał między nimi. Jeden wystarczy. Niech mu się tam dobrze stoi między dziewczynami – żartuje.
Frelką o wielu talentach jest Beata. Jej przygoda z rękodziełem zaczęła się w… domu. -Zaczęłam robić na szydełku dlatego, że byłam w ciąży i szukałam jakiejś alternatywy spędzania wolnego czasu, bo musiałam siedzieć i się oszczędzać, no i tak się zaczęła ta historia. Postanowiła jednak wyjść z domu, gdy spotkała dziewczyny, które podzielają jej zainteresowania. -W końcu mogę dzielić pasję z innymi! Czasem fajnie samemu usiąść i podziergać, słuchając muzyki czy podcastów, ale z dziewczynami lepiej. Spotykamy się, każda zna jakąś inną technikę, coś pokaże, jakiś trik – można się czegoś nauczyć. Takie spotkania są super. Polecam każdemu.
Początki były skromne, ale teraz Beata robi wiele rzeczy i wszystko wychodzi jej doskonale. Przez jakiś czas zajmowała się tworzeniem amigurumi – wywodzących się z Japonii maskotek robionych na szydełku, a teraz oddaje się przede wszystkim dwóm pasjom.
-Entrelac to jest technika robienia na drutach - takie kwadraciki łączone bokami, które tworzą jeden wielki trójkąt. Ja robię na drutach i na szydełku – różne rzeczy. To zrobię jakąś czapkę, to jakiś sweter, chusty. Niedawno zajęłam się szydełkowaniem koralikowym i robię bransoletki i naszyjniki. Ostatnio robiłam naszyjnik, który był długi na 130 cm, ale potrzebne mi do tego było 7 i pół metra koralików – wyjaśnia Beata.
Wełna z… psa i gęś Pepa
Kasia szydełkuje. Spod jej ręki wychodzą piękne serwetki, ale nie zawsze tak było.
-Oj, szydełko to na pewno nie była miłość od pierwszego wejrzenia . Z początku nim rzucałam, mówiłam, że nie, nigdy w życiu nie będę robić nic na szydełku, ale później tak pomału pomału… Za trudne rzeczy sobie wzięłam na początek i dlatego się zniechęciłam. Bo to były zrobienie koronki koło czepidła i najpierw trzeba było szydełkiem obrobić tę chustę dookoła i raz wychodziło mi trochę szersze, raz węższe i to mnie zniechęciło. Później koleżanka powiedziała, że zrobi to za mnie – zawstydziła mnie tym bardzo, że musi za mnie ukończyć tę chustę. No i powiedziałam, nie, muszę się tego nauczyć! I potem zaczęłam robić serwetki i to już było dużo prostsze. Teraz już jestem zakochana w szydełku i rzadko kiedy je wypuszczam z ręki.
Drugą pasją Kasi jest tkactwo – w domu ma kołowrotek i krosna. Na razie robi chodniczki, ale tylko dla siebie. Przędzie też wełnę z… sierści swojego psa. -Z wełny psa można zrobić skarpety, rękawiczki, ale ja jeszcze nie robiłam. Mój psiak bardzo dużo zrzuca sierści i przy czesaniu ją sobie zostawiam. Miałam też królika angorę, z którego też przędłam wełnę, a dla znajomej robiłam coś z wełny alpaki.
Piękne łapacze snów, ale także breloczki robione na szydełku, to specjalizacja Asi. Ma w dorobku między innymi breloczki w kształcie kaktusów, które robiła na zamówienie, ale ciągle szuka nowych wzorów. -Ostatnio zrobiłam breloczek w kształcie gęsi Pepy, ale to tak dla siebie – chciałam po prostu się przekonać, czy potrafię. Lubię próbować nowych rzeczy.
Jej dziełem jest też… smoczy ogon, czyli szalik zrobiony na drutach, wyglądający jak ogon smoka.
Kamyczki dla potrzebujących
W Zamotanych Frelkach działa też „sekcja kamyczkowa”. Malowanie kamyczków to akcja, która odbywa się zarówno w Internecie, jak i w „realu”. Pomalowane kamyczki zostawia się w różnych miejscach, gdzie łatwo je znaleźć, a ich zdjęcia umieszcza w specjalnej grupie na Facebooku. Znaleziony kamyk należy zabrać ze sobą i zostawić w innym miejscu. W Pszczynie warto się rozglądać, bo akcja ta jest tutaj popularna. Prym w tej działalności wiedzie Sylwia, która swoją pasją zaraziła także inne Frelki. -Ja tam jakoś uzdolniona nie jestem, wymyśliłam sobie, że będę malować serca – bywają jakieś cytaty, motywy, coś tam mi się czasem uda, ale moim motywem jest serce – ludzie mnie już z tym kojarzą – mówi Sylwia, która kamyczki podpisuje Sija. Do Zamotanych Frelek trafiła poprzez Asię. Kamyczki to nie tylko zabawa – wykorzystywane są w celach charytatywnych. -U mnie zaczęło się od Zuzy Walczącej – dziewczynki z Pawłowic chorującej na raka. Wystarczy na kamyczku wpisać hasztag – na przykład profilu na Fb czy zrzutki i jest szansa, że ktoś wesprze taką potrzebującą osobę – wyjaśnia Sylwia. Podczas jednego z kamyczkowych spotkań Frelki malowały kamyczki dla Przylądka Nadziei – dziecięcej kliniki onkologicznej we Wrocławiu. -Ten kamyk ma ucieszyć dzieci przebywające w klinice– one bardzo na nie czekają. Kamyki rozkłada się na placu zabaw, który znajduje się przed Przylądkiem i dzieci, te które mogą wychodzić, szukają ich tam. Część z nich zabiera kamyki dla siebie, a część przynosi na oddziały i rozkłada je w różnych miejscach, żeby dzieci, które nie mogą wyjść z oddziału też sobie znalazły kamyczki. Kamyczki dla Przylądka wysyłamy pocztą, ale moje kamyczki dla tej kliniki zostały też rozłożone w Pszczynie -wyjaśnia Sylwia.
Działalność charytatywna to jeden z powodów, dla których Frelki się spotykają. Ich dzieła często można kupić podczas kiermaszów organizowanych dla chorych dzieci.
Odskocznia od rutyny
Środowe spotkania mają też inny wymiar niż tylko praktyczny. -Dla mnie to odskocznia od codzienności – miłe towarzystwo, wyjście do ludzi w końcu po iluś latach siedzenia w domu z dziećmi, wyrwanie się z rutyny – mówi Asia.
Podobne odczucia ma Sylwia. -Co mi dają te spotkania? Na pewno nowe znajomości, wyrwanie się z domu - są precle, jest kawa, pogaduchy, ploteczki. Myślę, że każda kobieta potrzebuje czasem takich wyjść.
Ewa na spotkania przychodzi, aby „naładować baterie”. -Można się zrelaksować, poplotkować, bo w domu, wiadomo, siedzi się w tym samym gronie. Rodzina nie zawsze rozumie, że to jest dla nas dzika pasja, oderwanie od codzienności i od myślenia o życiu.
Na te „babskie” spotkania przychodziło też dwóch rodzynków – jeden pan z żoną, ale gdy ona nie mogła uczestniczyć, to też zrezygnował. Drugi z rodzynków pojawia się tylko przed Wielkanocą, bo jedyne, co lubi, to malować jajka.
Zamotane Frelki w okresie letnim spotykają się w Skansenie, a jesienią i zimą w Izbie Tradycji w Łące przy ul. Turystycznej 21. Spotkania odbywają się w każdą środę o godz. 16.00. Przyjść może każdy zainteresowany!
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj