| Źródło: fot. archiwum prywatne.
Odcięła ich ściana ognia
Paliły się jego włosy, rękawiczki na dłoniach. W piątek lekarze przeszczepili mu skórę dłoni. Być może konieczny będzie również przeszczep skóry na twarzy. Decyzja jeszcze nie zapadła.
O tragicznym pożarze, do którego doszło w warsztacie przy ul. Armii Krajowej w Katowicach, już pisaliśmy. Pod tekstem jest link do naszej poprzedniej publikacji. Teraz najważniejsze pytania, to oczywiście pytania o zdrowie Jacka (właściciela warsztatu) i Szymona, przyjaciela, który mu towarzyszył podczas pracy nad renowacją kolejnego zabytkowego auta. Szymon jest w dużo lepszym stanie. Być może już w poniedziałek opuści szpital. A Jacek? Jacek ucierpiał znacznie bardziej. W wielu miejscach na ciele jest pozbawiony skóry. Najważniejsze, że obaj żyją.
Dlaczego nastąpił wybuch? Tego dziś jeszcze nie wiadomo. W momencie eksplozji Szymon stał tyłem do Jacka. Odwrócił się i wtedy zobaczył, że Jacek płonie. Zaczął gasić przyjaciela. Ale gdy udało mu się ugasić płomienie na ciele Jacka, obaj zaczęli się dusić. W hali warsztatu gwałtownie wypalił się tlen. Źródło ognia znajdowało się między nimi a bramą i drzwiami ewakuacyjnymi, nie mogli się do nich dostać. Od wyjścia na zewnątrz odcięła ich ściana płomieni.
Jak się ratować? Przez okno. W każdym warsztacie są metalowe rurki, młotki i klucze. Ale gdzie ich szukać, gdy nic nie widać w kłębach dymu? Pierwszym twardym przedmiotem, który wpadł Szymonowi w ręce, był... słoik. Ale słoikiem też można wybić szybę.
Przez wybitą szybę do środka dostało się powietrze. Ogień buchnął ze zdwojoną siłą. Ale Jacek i Szymon wydostali się na zewnątrz. Uratowali życie.
W tym czasie na miejsce pożaru pędziły już wozy straży pożarnej. Prawdopodobnie jako pierwsi o pożarze zawiadomili ludzie z zakładu wulkanizacyjnego, znajdującego się w sąsiedztwie. Ale zgłoszeń o pożarze było znacznie więcej. Armii Krajowej to ruchliwa ulica. Kierowcy, widząc dym i płomienie, chwytali za telefony.
Strażacy jednak nie mieli szans, by uratować halę i to, co było w niej lub obok. Po ucieczce przez okno Szymon spojrzał za siebie. Zobaczył wysoko buchające płomienie.
To Artur Pabis, przyjaciel Jacka i Szymona, zainicjował akcję zbiórki pieniędzy na rehabilitację i leczenie obu kolegów, a jak się da to na odbudowę warsztatu.
- Jacek jest wspaniałym człowiekiem. Zawsze pomagał innym, a teraz my pomagamy jemu - mówi Artur.
I rzeczywiście. Na apel o zbiórkę pieniędzy odpowiedziało wiele osób. Kwota, którą udało się zebrać, już teraz przechodzi najśmielsze oczekiwania, a przecież dalej rośnie. W czwartek 30 tys. zł, w piątek rano ponad 60 tys. zł, w piątek późnym wieczorem 74,9 tys. zł.
Kochani. Jesteście wspaniali. Na początku Jacek był załamany. Ale gdy zobaczył, że ludzie chcę mu pomóc, pomagają, że ruszyła zbiórka pieniędzy, że portale piszą o jego tragedii, wzruszył się.
- To wszystko naprawdę go podbudowało - potwierdza Artur.
Dodajmy, że straty, jakie Jacek poniósł w pożarze swojego warsztatu, są znacznie większe niż się na początku wydawało. W samym warsztacie były kolekcjonerskie samochody: fordy capri i granada oraz jeep. Obok warsztatu stał volkswagen T3. Zniszczeniu uległ również motocykl junak, odnawiany na zamówienie klienta z Niemiec. Spaliła się zabytkowa SHL-ka, już odrestaurowana. Stopiły się dwa unikalne samochody, sprowadzone z Anglii. Żywioł zniszczył chyba 6 aut i 6 motocykli.
Ciągle możemy pomóc Jackowi. Podajemy adres strony ze zbiórką pieniędzy na jego rzecz. Wystarczy kliknąć:
https://pomagam.pl/pomozmyjackowi
Wcześniej pisaliśmy:
Dwie ofiary wybuchu.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj