Wśród inowrocławian krąży od jakiegoś czasu sms z prośbą o pomoc choremu na białaczkę dziecku. Niektórzy dostają go nawet kilka razy dziennie. Okazuje się, że jest to zwykła ściema. A autora tego wątpliwego dowcipu ciągle nie udaje się namierzyć.
Uwaga na fałszywe łańcuszki smsowe
Ta wiadomość tekstowa brzmi bardzo dramatycznie "Prześlij proszę znajomym. Potrzebna krew dla dziecka chorego na białaczkę. B Rh- to bardzo rzadka grupa. Prześlij proszę znajomym". Potem jest podane nazwisko i numer telefonu kobiety. Dzisiaj dostałem takiego smsa o 6 rano, potem o 9,20 i jeszcze wieczorem. To już chyba czwarty raz - mówił Piotrek, który mieszka na osiedlu Piastowskim. Pozwoliliśmy więc sobie zadzwonić pod wskazany w sms-ie numer. Niestety, odzywa się poczta głosowa, ale nie mogliśmy zostawić wiadomości, bo skrzynka była już nimi zapchana.
Za to w internecie udało nam się znaleźć informację, że ta wiadomość to zwykły "łańcuszek" z dawno już przebrzmiałą historią. ,,Gazeta Wyborcza,, z Zielonej Góry dwa lata temu opisała tę sprawę. W 2015 r. w jednym z krakowskich szpitali rzeczywiście leżała 9. letnia dziewczynka chora na białaczkę. Ponieważ stan dziecka był naprawdę poważny, rodzice zdecydowali się na rozsyłanie drogą sms-ową i mailową apeli o pomoc. Wkrótce dziewczynka została wypisana ze szpitala.
Ktoś wykorzystał tamtą wiadomość, dołożył do niej fikcyjne imię i nazwisko jakiejś Marzeny. Rodzice tamtej chorej dziewczynki wiele razy zapewniali, że nie znają tej kobiety. Tymczasem wiadomość stała się łańcuszkiem. Niestety, tego łańcuszka nie udało się zatrzymać - powiedziała rzeczniczka krakowskiego szpitala. Kiedy nabrał on impetu, na wszystkich szpitalnych oddziałach urywały się telefony. Dzwonili ludzie z całej Polski. Wprawdzie dyrekcja szpitala zgłosiła sprawę na policję, ale nic to nie dało. Nadawcy przerobionego sms-a nie udało się ustalić. Można się tylko domyślać, że najpewniej chciał po prostu uprzykrzyć życie pani Marzenie. Okazuje się, że dość skutecznie. Od tamtych dramatycznych wydarzeń w krakowskim szpitalu minęły 2 lata, a "łańcuszek" ciągle działa.
W Polsce tylko stacje krwiodawstwa mają prawo zbierania krwi. Ale nigdy nie robią tego przez wysyłanie ,,na oślep,, sms-ów. Gdy potrzebna jest krew z danej grupy, informowani są o tym tylko stali krwiodawcy z bazy danej stacji, którzy udostępnili numery telefonów. Są to osoby, o których wiadomo, jaką mają grupę krwi, kiedy ją ostatnio oddawali itp. Stacje krwiodawstwa nigdy też nie informują, dla kogo konkretnie krew jest potrzebna.
Przy okazji tej absurdalnej historii warto przypomnieć, że krew to bezcenny dar, który w wielu przypadkach ratuje ludziom życie, a krwiodawca ma satysfakcję. Choć nie tylko. W dniu, w którym oddaje krew jest zwolniony z pracy, ale dostaje za ten dzień wynagrodzenie oraz zwrot kosztów dojazdu do punktu krwiodawstwa . Dostaje też posiłek o wartości 4500 kcal, czyli 8 czekolad, wafelek i sok. Po oddaniu określonej ilości krwi przysługuje mu tytuł Honorowego Dawcy Krwi, a wraz z nim liczne przywileje w publicznej służbie zdrowia, np. dostęp do lekarzy bez kolejki.
Za to w internecie udało nam się znaleźć informację, że ta wiadomość to zwykły "łańcuszek" z dawno już przebrzmiałą historią. ,,Gazeta Wyborcza,, z Zielonej Góry dwa lata temu opisała tę sprawę. W 2015 r. w jednym z krakowskich szpitali rzeczywiście leżała 9. letnia dziewczynka chora na białaczkę. Ponieważ stan dziecka był naprawdę poważny, rodzice zdecydowali się na rozsyłanie drogą sms-ową i mailową apeli o pomoc. Wkrótce dziewczynka została wypisana ze szpitala.
Ktoś wykorzystał tamtą wiadomość, dołożył do niej fikcyjne imię i nazwisko jakiejś Marzeny. Rodzice tamtej chorej dziewczynki wiele razy zapewniali, że nie znają tej kobiety. Tymczasem wiadomość stała się łańcuszkiem. Niestety, tego łańcuszka nie udało się zatrzymać - powiedziała rzeczniczka krakowskiego szpitala. Kiedy nabrał on impetu, na wszystkich szpitalnych oddziałach urywały się telefony. Dzwonili ludzie z całej Polski. Wprawdzie dyrekcja szpitala zgłosiła sprawę na policję, ale nic to nie dało. Nadawcy przerobionego sms-a nie udało się ustalić. Można się tylko domyślać, że najpewniej chciał po prostu uprzykrzyć życie pani Marzenie. Okazuje się, że dość skutecznie. Od tamtych dramatycznych wydarzeń w krakowskim szpitalu minęły 2 lata, a "łańcuszek" ciągle działa.
W Polsce tylko stacje krwiodawstwa mają prawo zbierania krwi. Ale nigdy nie robią tego przez wysyłanie ,,na oślep,, sms-ów. Gdy potrzebna jest krew z danej grupy, informowani są o tym tylko stali krwiodawcy z bazy danej stacji, którzy udostępnili numery telefonów. Są to osoby, o których wiadomo, jaką mają grupę krwi, kiedy ją ostatnio oddawali itp. Stacje krwiodawstwa nigdy też nie informują, dla kogo konkretnie krew jest potrzebna.
Przy okazji tej absurdalnej historii warto przypomnieć, że krew to bezcenny dar, który w wielu przypadkach ratuje ludziom życie, a krwiodawca ma satysfakcję. Choć nie tylko. W dniu, w którym oddaje krew jest zwolniony z pracy, ale dostaje za ten dzień wynagrodzenie oraz zwrot kosztów dojazdu do punktu krwiodawstwa . Dostaje też posiłek o wartości 4500 kcal, czyli 8 czekolad, wafelek i sok. Po oddaniu określonej ilości krwi przysługuje mu tytuł Honorowego Dawcy Krwi, a wraz z nim liczne przywileje w publicznej służbie zdrowia, np. dostęp do lekarzy bez kolejki.
Napisz komentarz
Komentujesz jako: Gość Facebook Zaloguj